![]() |
![]() | Trzy Zosie - jesień-zima 2017 (21 lat) | ![]() |
Dominika
Administrator
![]() |
![]() |
R.1.
Maj 2015 roku, Kraków, Polska. Zosia zatrzymała samochód na parking wyłożonym szarą, kanciastą kostką i niepewnym wzrokiem zmierzyła oszklony budynek przed sobą. Nie wiedziała, co powinna myśleć na temat, który sam wcisnął się do jej życia... Oto właśnie wyjeżdżała ze swojego miasta - miasta, w którym mieściło się kilkanaście uniwersytetów, w tym ten najbardziej prestiżowy w kraju - by studiować gdzieś nad morzem tylko dlatego, że jej brat tam właśnie musiał wylądować. Sytuacja była skomplikowana i nawet Kuba nie był w stanie jej wszystkiego do końca wyjaśnić. Tyle tylko, że Trójmiasto to nie Kraków, nie będzie tam jej nauczycielki historii, nie będzie samochodu ojca, nie będzie nikogo i niczego, co mogłoby jej przypominać o dotychczasowym życiu, ani powstrzymać, gdy będzie chciała stać się niezależna. Jej życie stawało się jej życiem a droga powrotu malowała się, jak droga przemiany. Nie wiedziała, czy woli tęsknić, czy cieszyć się wolnością. Wyjazd cieszył ją i przerażał. Zza zakrętu wyłonił się czarny BMW, przecinając drogę przed Zosią. Dziewczyna uniosła głowę. Energicznie nacisnęła klakson. Mężczyzna za kierownicą BMW popatrzył na nią z przerażeniem. Zosia uśmiechnęła się - nikt nie będzie przecinać drogi przed nią. Przejrzała się w lusterku wstecznym, poprawiła włosy, po czym beztrosko ruszyła z miejsca. Zaparkowała tyłem, starając się, by wyglądało to spektakularnie, po czym wysiadła i ruszyła w stronę celu - centrum handlowego, gdzie na wieszakach wisiały rzeczy, które zabierze na wyjazd. Córka nauczycielki i pracownika korporacji, nigdy nie dałaby po sobie poznać swego faktycznego stanu majątkowego. Chciała już zarabiać samodzielnie. Bycie odpowiedzialnym za los innych kierowcą zobowiązywało ją też do odpowiedzialności za samą siebie. Mimo to, nad morzem będzie skazana na opiekę brata i miejskie autobusy. Po zakupach, chciała jeszcze odwiedzić stare miasto, by porobić zdjęcia do pokazania Gdańszczanom i, jak mówił słynny pisarz „dla pokrzepienia serc”, gdy dopadnie ją nostalgia. Od dziecka była lokalną patriotką, więc przewidywała, że się przydadzą. Zajrzała na tylne siedzenie. Jej stary aparat od Kodaka, leżał sobie spokojnie w torbie. Zagryzła zęby, Jeżeli na Kazimierzu spotka swojego ex, dostanie tą torbą po głowie. Minęły już trzy miesiące od dnia, kiedy Łukasz, jej chłopak z liceum oświadczył jej, na akademii kończącej ich ostatni rok, że z nimi koniec, gdyż on wstępuje do seminarium. Zosia uniosła się wtedy dumą i zapomniałaby już o tym, gdyby nie to, że Łukasz nachodził ją bezustannie prosząc o zrozumienie i pojednanie. Tym razem też... tak się składało, że Łukasz mieszkał na Kazimierzu w kamienicy, która kiedyś była własnością jego pradziadków ze strony matki. A Zosia prędzej rzuciłaby się do Wisły, niczym mityczna Wanda, niż bez mrugnięcia okiem słuchała jego tłumaczeń publicznie. Zatrzymała się na środku centrum handlowego. Nawet nie zauważyła, kiedy znalazła się już w środku. Usiadła na ławeczce i wyciągnęła z kieszeni portfel. Przeliczyła pieniądze. 800 złotych. Musiała przyznać, że zgodnie z jej ostatnią obserwacją w second-handzie można było znaleźć lepsze ubrania, niż w ekskluzywnym butiku. Mogłaby zaoszczędzić pieniądze na sprzęt do pływania... Po dłuższym namyśle wstała i ruszyła przed siebie. Nie minęło jednak pięć minut, gdy odór środków odkażających, dobywający się z wnętrza stoiska, przekonał ją do zmiany zdania. Sprzęt pływacki może kupić na miejscu. Jako córka nauczycielki i pracownika korporacji, absolutnie nie może tak pachnieć. Wytarła nos w chusteczkę, po czym odwróciła się i skręciła w stronę zwyczajnego stoiska. Nie wypadało, by miała na sobie ubrania z butiku. Wszyscy studenci prosiliby ją o pieniądze. Przejrzała się w szybie wystawowej. Na szczęście nie potrzebowała fryzjera. Wyglądała tak, jak powinna wyglądać – jasne, faliste włosy, niebieskie oczy, blada karnacja. Mogło tak być i było. Łukasz się po prostu nie poznał. Machnęła głową, przybierając wzrok femme fatale. Ten wyjazd zdecydowanie miał przynieść jej szczęście. |
|||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy Ostatnio zmieniony przez Dominika dnia Czw 21:28, 04 Mar 2021, w całości zmieniany 1 raz
|
![]() |

![]() | Trzy Zosie - jesień-zima 2017 (21 lat) Odpowiedz z cytatem | ![]() |
ZORINA13m,k
![]() |
![]() |
Ciekawe co będzie dalej.
Biedna dziewczyna ,jak mógł ją tak upokorzyć ? |
|||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy
|
![]() |
![]() | ![]() |
Dominika
Administrator
![]() |
![]() |
Chce być księdzem i już. Ciąg dalszy będzie zaskakujący, bo w końcu Zosie mają być trzy a na razie mamy jedną
![]() |
|||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy
|
![]() |
![]() | ![]() |
Dominika
Administrator
![]() |
![]() |
Parę godzin później, w samo południe, Zosia stała już na starym mieście i nagrywała komórką hejnał wraz z kościołem. Spodziewała się, że Gdańszczanie będą chcieli doświadczyć historii na własnej skórze a aparat fotograficzny się zaciął, więc pozostał jej stary, dobry sposób. Wtem, dostrzegła ruch za plecami. Odwróciła się gwałtownie a w tym samym momencie, melodia się urwała. Zosia stała naprzeciwko Agaty – siostry Łukasza. Proste, kasztanowe włosy sięgające ramion, zielone oczy, promienny uśmiech. Nie miała jej nic za złe, ale jej obecność oznaczała konfrontację z Łukaszem. A nawet nie zaczęła fotografować Kazimierza...
- Cześć – powiedziała Agata. - Twój ojciec powiedział mi, że jedziesz do Gdańska. Trochę słabo... mają tam chociaż dobrą medycynę? - Szczerze mówiąc, nie wiem... - westchnęła Zosia. - Wolę nie wiedzieć. A Łukasz gdzie jest? - zapytała, rozglądając się uważnie dookoła. - Nie ma go w mieście – Agata wzruszyła ramionami. - Idzie pieszo do Włoch. - Może to i lepiej... - westchnęła Zosia. - A ty? - Czekam na maturę w 2016. Potem chyba filologia francuska... - Agata przewróciła oczami. - Po takiej filologii to największa żaba świata przejdzie ci przez gardło, niczym pączek z wiśnią – zachichotała Zosia. Agata pokręciła głową i wystawiła język. Położyła dłoń Zosi na ramieniu. - Trzymaj się w tym Gdańsku – szepnęła z troską. - Nie wiem, jak mój brat, ale ja ci dobrze życzę. - On też – westchnęła Zosia. Położyła swoją dłoń na dłoni Agaty i ścisnęła ją lekko. - Jesteś prawdziwą przyjaciółką. Dziękuję. - Nie ma sprawy. Taka moja rola – Agata uśmiechnęła się łagodnie. - To może pójdziemy na kawę a potem pomogę ci fotografować miasto?Kurczę, zachowujesz się, jakbyś miała już nie wrócić. Tej trąby każdy może sobie posłuchać w internecie... |
|||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy
|
![]() |
![]() | Trzy Zosie - jesień-zima 2017 (21 lat) | ![]() |
ZORINA13m,k
![]() |
![]() |
Agata jest bardzo sympatyczna. I mimo tego ,że Zosia nie zostanie jej szwagierką nie przestały się lubić.
|
|||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy
|
![]() |
![]() | ![]() |
Dominika
Administrator
![]() |
![]() |
Do domu, Zosia wróciła o trzeciej po południu. Po raz pierwszy od trzech miesięcy czuła wsparcie Agaty. Dopiero teraz, zdała sobie sprawę, jak bardzo jest to dla niej ważne. Usiadła na łóżku, kładąc komputer na kolanach. Wczoraj wieczorem napisała na Facebooku, że opuszcza Kraków na pięć lat. Tak, jak tego oczekiwała, pod jej wpisem rozpętała się burza. Można tam było znaleźć wszystko – od wybuchów rozpaczy, poprzez eskalację złości aż do dowcipnych opinii na temat mieszkańców nadmorskich miast. Uśmiechnęła się. Była jedną z tych osób, które mają zaledwie 30 znajomych – nie szukała popularności, tylko szczerych ludzi, którzy nie okażą się ignorantami, gdy poprosi ich o pomoc. Ostatni wpis, sprzed 15 minut, należał do Agaty. Odnosząc się do ich wspólnego popołudnia, życzyła jej powodzenia. Zosia zamknęła oczy i wróciła myślą, do tego, co dziś od niej usłyszała...
- Chciałam sfotografować miejsca, które wszyscy znają... o inne nie będą mnie pytać. To nie moja wina, że mieszkacie w okolicy, którą kojarzy cały świat – westchnęła Zosia. - A ty, jak zwykle musisz grać adwokata Krakowa... - Agata przewróciła oczami. - Na twoim miejscu pokazałabym im to, czego nikt nie zna. - Myślisz, że kogoś to interesuje? - Zosia posłała jej zbolałe spojrzenie. - Ja w tym Gdańsku będę kosmitą... cała Polska uważa nas za egoistów. - Zośka, słuchaj – Agata złapała ją za ręce. - Jeśli w coś uwierzysz, to tak będzie. To czysta psychologiczna kalkulacja. Nastawiasz się, że będziesz źle traktowana i podświadomie zachowujesz się tak, że naprawdę nikt cię nie polubi. A, jeśli nastawisz się na przygodę, zobaczysz, że możesz żyć bez rodziny. - Jutro nagram im panoramę miasta... zgadnij skąd? - jęknęła Zosia. - A nie możesz nagrać po prostu tego, co jest dookoła ciebie? - Agata pokręciła głową. Wiedziała, że Zosia celowo nie odniosła się do jej słów. - Co? Co ja nagram? Dwa domu na krzyż i popękaną ulicę? - Zosia teatralnie pokręciła głową. - Zabytki to coś cennego. - Nie każdy musi mieszkać w kamienicy... - Ty możesz. - Daj spokój. Ludzi znad morza niekoniecznie będzie interesować twój widok z okna. - Bo jest beznadziejny. - A ty świadczysz o sobie. I, jadąc z takim nastawieniem, wrócisz szybciej, niż myślisz – Agata spojrzała na nią surowo i ścisnęła filiżankę. - Wiesz, co ja myślę o tym wyjeździe? - zapytała Zosia. - Myślę, że w ten sposób, wreszcie się uniezależnię. Bez względu na to – tutaj, czy tam. I nawet nie mając nowych znajomych. W Gdańsku też jest Internet. - Co ty? - Agata uniosła się na krześle. - To po co ty to wszystko gadałaś? - Chciałam zobaczyć, czy będziesz mi doradzać – Zosia mrugnęła zadziornie. - Eech, ty... - Agata zgrzytnęła zębami. - Z twoim aktorskim zacięciem, podbijesz Trójmiasto. Zosia zamknęła oczy i powoli wypuściła powietrze. Jej pokój – w mieszkaniu rodziców, którego mury były o półtora roku młodsze od niej – miał teraz posłużyć komuś innemu. Ona sama, robiła wielki skok w przód. - Zosiu! - usłyszała nagle z przedpokoju. Zamknęła komputer, wstała i wyjrzała na zewnątrz. Przed nią, tuż obok wejściowych drzwi, stał ojciec – jedyny w tej chwili mężczyzna w jej życiu. Uśmiechał się tajemniczo a w ręku trzymał chusteczkę. - Chodź – nakłonił ją gestem, by podeszła a, gdy ostrożnie to zrobiła, zakrył ową chusteczką jej oczy. - Chodź na dół – powiedział wesoło. - Tam jest niespodzianka. Przez następne kilka minut, prowadził ją w różnych kierunkach a następnie po schodach. Zosi wydawało się, że specjalnie chodzi z nią w kółko, by ją zmylić. Wreszcie, usłyszała odgłos otwieranych drzwi klatki schodowej. Przeszli jeszcze parę kroków, gdy ojciec zdjął chustkę z jej oczu. Zosia rozejrzała się dookoła. Nic się nie zmieniło na podwórku, poza tym, że na środku podjazdu pod jej blokiem, zaparkowany był ogniście czerwony Ford Focus. Stał wzdłuż uliczki, tarasując zupełnie dojazd do głównego wejścia. - Co za idiota parkuje samochód na środku ulicy? - warknęła. - O, tutaj jest tablica, zakaz parkowania – wskazała na znak, wyrastający z wbitego w trawę słupa. Ojciec zaczerwienił się lekko na te słowa, ale zachował marsową twarz. Powoli sięgnął do kieszeni. Po chwili, w jego ręku zabrzęczały, błyszczące nowością, kluczyki. - Ten samochód jest twój – powiedział, łagodnym głosem. - Dzisiaj odebrałem go z salonu – sapnął przeciągle, po czym rzucił kluczyki w kierunku Zosi. Dziewczyna złapała je i uniosła do oczu. - Mój samochód? - zapytała. - W Gdańsku cię nigdzie nie podwiozę – uśmiechnął się ojciec. Zosia intensywnie zamrugała. Miała wrażenie, że ta chwila to tylko jej marzenie, przemienione w iluzję. Ale, ten obraz nie zniknął. - Dziękuję! - krzyknęła, rzucając się ojcu na szyję. |
|||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy
|
![]() |
![]() | Trzy Zosie - jesień-zima 2017 (21 lat) | ![]() |
ZORINA13m,k
![]() |
![]() |
Dobry ojciec, skoro kupił jej samochód, o którym marzyła.
Ta koleżanka ma rację. Samospełniająca się przepowiednia, jeśli nastawiasz się będzie źle, to będzie źle, znany psychologiczny mechanizm. |
|||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy
|
![]() |
![]() | ![]() |
Dominika
Administrator
![]() |
![]() |
Dzięki, że napisałaś. To jest najspokojniejsza część całości, w następnej części będzie niespodzianka
![]() |
|||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy
|
![]() |
![]() | ![]() |
Dominika
Administrator
![]() |
![]() |
R.2.
Maj 2015 roku, Hamburg, Niemcy. Sophie zatrzymała się pod ratuszem, by zrobić mu komórką kilka zdjęć. Nie była pewna, czy niemiecki kościół zainteresuje kogokolwiek w Polsce, ale słyszała, że ludzie są tam wyjątkowo religijni. Potem, zamierzała sfotografować jeszcze port, by porównać go z tym, który zobaczy w Polsce. Jej decyzja wstrząsnęła całą jej rodziną. Ale Sophie, od pięciu lat wiedziała, że kiedyś nastanie ten dzień, gdy będzie studiować w Polsce. Cztery lata temu, jej rodzice zatrudnili do opieki nad babcią czterdziestopięcioletnią Frau Joannę, która niemal natychmiast skradła serce Sophie tak bardzo, że co wieczór, z wypiekami na twarzy, słuchała opowieści o jej młodości i kraju pochodzenia. Otwartość i ciepło tej kobiety, dawno temu sprawiły, że Sophie decydowała się, co półtora roku, odwiedzać przygraniczne, zabytkowe tereny z idącą w tamtym kierunku wycieczką. Frau Joanna często towarzyszyła jej w owych wyprawach, wykazując się przy tym niesłychaną przedsiębiorczością i wiedzą. Bardzo często śmiała się z zainteresowania Sophie, która jednak zawsze uważała to za zupełnie zwyczajną rzecz - ''jeśli chcesz dobrze poznać człowieka, musisz najpierw poznać jego kulturę'' - mawiała. Prawda jednak wyglądała inaczej. W rzeczywistości, Sophie nie miała pojęcia, co czeka ją nad polskim morzem. Chciała studiować finanse i zarządzanie i mogła śmiało zrobić to w Niemczech, w swoim rodzinnym mieście, Hamburgu. Nie chciała, gdyż na uczelni musiałaby spotykać codziennie osoby, których już nigdy więcej nie chciała spotkać. Pół roku wcześniej, niedługo przed maturą, zmęczona nastrojami panującymi w jej szkole, stanęła w obronie ofiary gimnazjalnych prześladowań - Amandy Schneider. Nie żałowała tego kroku, poróżnił on ją jednak z grupą znajomych, z którą dotychczas się identyfikowała. i to wówczas nadarzyła się okazja do realizacji jej wcześniejszych planów. Sophie znalazła folder z propozycją wymiany zagranicznej. Uczelnia, na którą miałaby aplikować w Niemczech, organizowała wymianę z kilkunastoma krajami, także z Polską. Sophie uznała to za dar niebios i szansę tak na realizację planów, jak i na ucieczkę. Spodziewała się, iż ta decyzja oddali ją od znajomych jeszcze bardziej... i miała rację. Opowiadała o tym swoim bliskim z duszą na ramieniu, bo ciężko było jej wyobrazić sobie ich reakcję. Rodzice byli przerażeni jej decyzją obarczając winą za to babcię i Frau Joannę. Ojciec tłumaczył jej, że ten wyjazd nie ma sensu, bo i tak wróci po kilku tygodniach, bez połowy zabranych ze sobą rzeczy, na które on przez lata ciężko pracował. Matka z kolei pytała rzeczowo, jak zamierza się z nimi kontaktować, jeśli okaże się, że w Polsce nie ma internetu. Sophie brawurowo storpedowała ich obawy, dała się jednak namówić na zakup ciepłego, zimowego płaszcza, bo podobno nad polskim morzem, mogłaby bez niego zamarznąć. Zatrzymała się po drugiej stronie placu, przed muzeum sztuki. Zrobiła mu kilka zdjęć z zewnątrz, po czym niepewnie zajrzała do środka. Nie była pewna, czy może zrobić tam zdjęcia, ale wiedziała, że niemiecka sztuka może bardzo zainteresować gdańskich studentów. Odchrząknęła, dla pewności schowała telefon do kieszeni i ruszyła w stronę wejścia na dziedziniec. Miała nadzieję, że spotka tam kogoś, kto powie jej, czy może zrobić zdjęcie wnętrza muzeum. - Sophie! - usłyszała nagle za plecami. - Wreszcie cię znalazłam. Odwróciła się tylko po to, by zobaczyć stojącą na placu Amandę Schneider. Piękną, błękitnooką blondynkę o bliskowschodnich rysach twarzy. Jej ojciec był Turkiem, ale ona odziedziczyła tylko część jego urody. Pomimo tego, iż jej twarz sprawiała wieczne wrażenie, że jej posiadaczka jest głupiutką nastolatką, cieszącą się życiem, Amanda była poważna i pragmatyczna a jeśli rzecz szła o jej inteligencję, biła Sophie na głowę. Ona jedna wspierała ją w decyzji o wyjeździe. - Chciałam zrobić kilka zdjęć w muzeum... - zaczęła Sophie powoli. - Wiesz, czuję, że ono potrzebuje reklamy... - Reklamy ma już dość w Niemczech... - westchnęła Amanda. - Ty podobno masz studiować matematykę? Myślisz, że kogokolwiek na takim wydziale zainteresuje sztuka? - Ja chcę studiować finanse... i zarządzanie. Wiesz, Aleksowi z firmą ojca nie po drodze - Sophie raz jeszcze rozejrzała się po dziedzińcu muzeum. - I mnie to interesuje... - Alexa tym bardziej - zachichotała Amanda. Sophie przewróciła oczami. Jej brat był częstym przedmiotem żartów jej nowej przyjaciółki. Było to dla niej czymś niezwykłym, bo dotychczas dziewczyny lgnęły do niego, jak pszczoły do miodu. Obdarzony delikatną, kobieca urodą i złocistymi lokami, Alex był jednocześnie nadwrażliwym poetą, ciepiącym na łagodną postać ChAJ. Niedawno porzucił studia, by żyć z pisanych przez siebie powieści a, kiedy Sophie opowiedziała mu o swoim wyjeździe, uparł się, by jechać z nią. Od jakichś dwunastu tygodni, popisywał się przed swoimi żeńskimi znajomymi podstawami języka polskiego, których nauczyła go Frau Joanna. Sophie patrzyła na to z pobłażaniem, decydując się mimo wszystko na kurs językowy. Tymczasem, Frau Joanna śmiała się serdecznie, kiedy tylko Alex otwierał usta. Mówiła Sophie, że będzie mu pomagała dla przyjemności, bo w tej chwili brzmi, jak polski dwulatek. Od tamtej pory, Sophie biegała za bratem, naśladując mowę niemieckiego dziecka. Kochała go najbardziej na świecie i nie miała zamiaru odmawiać mu udziału w jej eskapadzie. Alex był nieufny a ona nie mogła żyć bez jego wsparcia. - Słucha, ja naprawdę nie wiem... - westchnęła Sophie. - Sfotografuj halę koncertową i kamieniec, to wystarczy - Amanda wyjęła jej komórkę z ręki. - A w muzeum chyba nie można fotografować... - To się nie uda - westchnęła Sophie, siadając z impetem na sofie w swoim salonie. - Alex, ja tego nie rozumiem! - Czego - mruknął chłopak znad laptopa. - Czytam tutaj, że dobrze zawieźć tam kiełbasę, bo Polacy mają inną... - Kiełbasę? - jęknęła Sophie. - Frau Joanna nic nie mówiła o kiełbasie. - Zobacz - Alex wskazał na monitor. - Oglądam Danzig w Google Maps. - Lepiej nie mów Danzig tylko ten, no... - Gduńsk, bo cię jeszcze uduszą - zachichotała Sophie. - Nie martw się - ja tu czytam, że można - odparł Alex beztrosko. - No... nie wydaje mi się - mruknęła Sophie. - Piszą, żeby lepiej pilnować torebki... i uważać na drodze - w oczach Alexa pojawił się błysk szaleństwa. - Polscy kierowcy podobno jeżdżą, jak wariaci. - To ty chyba masz polskie korzenie - mruknęła Sophie, podnosząc ze stolika jabłko i odgryzając spory kęs. - Trzy rozbite samochody w ciągu czterech lat? Niezły wynik... Alex cmoknął nerwowo i szybko wycofał stronę. Odwrócił się w stronę siostry. - Sophie, ja... nie zapytałem. Czego ty nie rozumiesz? - Co? - jęknęła Sophie, spoglądając na niego z zaskoczeniem. - Mówiłaś, że nie rozumiesz, kiedy tu przyszłaś. - Ja... - zaczęła Sophie. W jej głowie rozbłysnęły słowa Amandy, słowa pocieszenia, które sprawiły, że zupełnie zwątpiła w swoje plany. Usiadły razem na murku obok ratusza. Amanda poklepała ją delikatnie po ramieniu. - Bułgar, Rumun i Polak jadą samochodem. A kto prowadzi? - mrugnęła zadziornie. - Policjant! - Proszę cię! - westchnęła Sophie. - Kupiłaś już wszystkie leki na wyjazd? - zapytała Amanda. Sophie popatrzyła na nią z przerażeniem. - Leki... - wykrztusiła. - To jest już klasyk - Amanda wysunęła koniuszek języka i zachichotała przekornie. - Ojciec mówi to zawsze do mamy, kiedy gdzieś wyjeżdżamy. Z perspektywy Turka, Niemcy obżerają się lekami i wskakują do schronu, kiedy tylko usłyszą jakiś hałas... Polacy pewnie tak samo myślą. Sophie spojrzała na nią, jak na wariatkę, tymczasem analizując w swojej głowie wszystkie momenty, kiedy zażywała jakiekolwiek leki. - Że ja... histeryzuję? - zapytała powoli. - To nie moja wina. A mówię ci to, żebyś uwierzyła, że tak, jak ty myślisz o Polakach dziwne rzeczy, tak oni pewnie to samo myślą o tobie... a prawda jest pewnie taka, że ludzie wszędzie są do siebie podobni - Amanda odchyliła głowę w tył i przymknęła oczy. - Nigdy nie słyszałaś od Ahmeda ''nie panikuj''? Sophie poczuła, jakby ktoś uderzył ją pięścią w brzuch. Przed jej oczami pojawiła się śniada twarz jej bohatera. I jego uśmiech. Poczuła znajomą falę, zmierzającą w stronę jej oczu. Zacisnęła powieki. - To były jego ostatnie słowa - szepnęła, drżącym głosem. A teraz miała przed oczami uśmiech brata. - Amanda... coś mi przypomniała... - powiedziała łagodnie. Tego wieczoru, zrobiła coś, na co pozwalała sobie coraz rzadziej i tylko tuż przed snem. Wydobyła z szuflady przy łóżku zdjęcie Ahmeda, oprawione w ramki i postawiła je na szafce. - Pilnuj mnie... - szepnęła. Ahmed Maer... jej dawny chłopak. Był Libijczykiem, który w wieku 15 lat przeprowadził się z rodziną do Niemiec. Pewnego dnia spotkali się na szkolnym korytarzu. Tego dnia siedzieli tam 1.5 godziny a Ahmed tłumaczył Sophie matematykę. Byli razem cztery lata. Pokonali wiele przeciwności i różnic kulturowych. Ze wszystkiego wyszli szczęśliwie. Aż w ubiegłym roku... wybrali się wspólnie na wielkie i ważne wyjście, mieli spędzić wieczór ich życia. Aż nagle, Ahmed zaczął zachowywać się dziwnie. Rozglądał się wokoło, nadstawiał uszu i stracił całe swoje wcześniejsze zdecydowanie. Wreszcie, zaciągnął ją do toalety, obiecując, że będzie czekał przy wejściu. Zamykając drzwi powiedział ''tylko nie panikuj, pamiętaj.''. Następnie zniknął, a gdy Sophie chciała wyjść, okazało się, że nie może ich otworzyć. Chwilę później, usłyszała strzały i krzyki, a w kolejnych dniach, gazety całego świata, pisały o zamachu terrorystycznym, który zabił 50 osób. Ahmed nie był zamachowcem. Uratował jej życie. Sophie zamknęła oczy i pocałowała jego zdjęcie. - Będziesz tam ze mną - powiedziała łagodnym głosem. |
|||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy
|
![]() |
![]() | ![]() |
Dominika
Administrator
![]() |
![]() |
R.3.
Maj 2015 roku, Charków, Ukraina. Sonia rozglądała się po holu uniwersytetu, poszukując wzrokiem ojca, na którego czekała już od pół godziny. Była pewna, że mężczyzna schował się specjalnie, bo ma jej za złe, że zdecydowała się studiować w Polsce a nie na jego uczelni. Jednak nie miało to związku, ani z jego pracą wykładowcy, ani tym bardziej z niechęcią do bycia nauczanym przez własnego rodzica. Decyzja Soni była ukłonem w stronę jej przyjaciółki - Marianny Stanisławownej. Ciepła i serdeczna starsza pani, którą Sonia opiekowała się już od pięciu lat, bardzo wiele razy przekonywała ją, by poszukała swego szczęścia w jej kraju ojczystym. Nigdy nie opowiadała Soni, dlaczego znalazła się na Ukrainie, ale dziewczyna wiedziała, że nie mogła to być jej osobista decyzja. Dała się jednak w końcu przekonać do wyjazdu. Od zimy tonęła w formalnościach, ale była dumna z faktu, że po raz pierwszy samodzielnie załatwia coś tak istotnego dla siebie, co miało zupełnie zmienić jej życie. Dowiedziała się już, że poza nią wyjeżdżają jeszcze dwie uczennice jej liceum i zdecydowała się dołączyć do nich. Wiele razy rozmawiała też na temat wyjazdu ze swoim bratem, który już dwa lata wcześniej wyjechał na pół roku do Polski, do pracy. Ołeh od zawsze kwestionował jej dorosłość, ale teraz, pomimo, że ojciec wciąż kręcił na to nosem, pokrywał wszelkie pojawiające się koszty. Obiecał też jej towarzyszyć, wykorzystując przy tym okazję, by zarobić trochę grosza. Śmiał się przy tym z jej umiejętności polonistycznych, każdą jej próbę komentując frazą: ''Lepiej już mów po ukraińsku, lepiej cię zrozumieją''. I opowiadał historię, jak pewnego razu w ten sposób się dogadał. Soni to jednak nie śmieszyło. Od kilku lat, miała ogromne kompleksy na punkcie swojego ukraińskiego, dokładnie od chwili, gdy jej przyjaciółka z Tarnopola, namówiła ją na pogawędkę w ojczystym języku. Sonia do dziś wspominała z wściekłością twarz owej dziewczyny, kiedy ze śmiechem korygowała jej błędy. Wtedy po raz pierwszy uświadomiła sobie, że nie ma rozeznania, kiedy używa w rozmowie rosyjskich słów. Nadal przyjaźniła się jednak z Olą, nie szukając z nią powodów do konfliktu. Przyjaciółka nigdy nie dowiedziała się o jej mękach. Wiedziała tylko Iryna, która dorastała z Sonią od czwartego roku życia, gdy poznały się w przedszkolu i odkryły, iż ich matki są szkolnymi koleżankami. Ona już aplikowała na uczelnię ojca Soni. Tyle tylko, że ona nie była w stanie wyobrazić jej sobie, jako studentki sztuk plastycznych. Była energiczną, pełną entuzjazmu osobą, która sprawiała wrażenie młodszej o 5 lat, niż Sonia. Kiedy zaczynała mówić, nikt nie był w stanie jej przerwać. To ona była najbliżej Soni, gdy ta straciła Denisa. Chłopak pół roku temu, przyrzekając, że będzie pisać i pamiętać, udał się na szalejącą na pograniczu wojnę. Przez pierwsze miesiące rzeczywiście pisał i zarzekał się, że wróci, jednak trzy tygodnie temu zamilkł i zniknął. Sonia mogła myśleć, że zginął, jednak bardziej prawdopodobną przyczyną była piękna pani sierżant, o której opowiadała jej jedna ze znajomych, która wróciła do Charkowa leczyć swoje rany. W tamtym czasie, wspólnie z Iryną obmyśliły na nim zemstę, znajdując osobę, która ''zagrała'' nowego chłopaka Soni i umieszczając ich wspólne zdjęcia na jej profilu w VK. Zadziałało. Denis odezwał się natychmiast, informując, że też kogoś spotkał i powinni dać sobie czas. Sonia zwymyślała go i usunęła z kontaktów. Opowiadała potem Irynie, że nie rozumie, jak można nie pohamować emocji nawet, gdy kule świszczą nad głową. Iryna z bólem podała jej Ołeha, jako przykład podobnego zachowania. Pokłóciły się i pogodziły tego samego wieczoru. A wczoraj, Iryna zaproponowała jej, by sfotografowała centrum handlowe, uniwersytet, park i wszystkie zabytki Charkowa, by pokazać potencjalnym polskim znajomym, że Ukraina nie jest dzikim stepem, tylko zupełnie zwyczajnym krajem, w którym jest wszystko. Westchnęła ze znudzeniem i spojrzała na zegarek. Ojca nadal nie było. Wyciągnęła szyję, by przyjrzeć się schodom a, gdy nie zarejestrowała na nich jego obecności, odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia. Tego samego dnia, wieczorem, Sonia siedziała na ubłoconym siedzeniu w charkowskim metrze i obserwowała uciekające płytki na ścianach. Chciała odpocząć w domu i poczytać książkę, ale Ołeh skutecznie jej to uniemożliwił, rezerwując jej pokój dla kumpla, którego rodzice wyrzucili z domu. Ostatecznie, zdecydowała się więc odwiedzić Irynę, która od pięciu lat mieszkała w kremowym domu na przedmieściach. Nigdy nie przyznałaby się do tego przed nikim, ale lubiła spacerować po jej okolicy. Dom Iryny stał naprzeciwko lasu, gdzie Sonia zawsze zachodziła, by posłuchać śpiewu ptaków i szumu wody w strumieniu. Obiektywnie to oceniając, nie lubiła być sama, ale samotność w pięknym miejscu, pomagała jej zebrać myśli. Sonia otworzyła portfel. Pierwsze, co zobaczyła, to ukryte tam zdjęcie Denisa. Zagryzła zęby. Nie powinno tu być. Teraz naprawdę zaczynała nowe życie. Gdy pociąg się zatrzymał, Sonia wysiadła, przedarła zdjęcie na pół i wyrzuciła do najbliższego kosza na śmieci. - Wiesz, że to nie jest łatwe - pisnęła Iryna, chwytając Sonię za ręce. - Nie wiem, jak ja wytrzymam bez ciebie! - zawołała rzewnie. - Poradzisz sobie... - roześmiała się Sonia, delikatnie odsuwając jej ręce. - Ty zawsze wiesz lepiej - westchnęła Iryna. Sonia przewróciła oczami. - Chcesz, żeby zabrała cię ze sobą? - zapytała. - A po co ja tam?! - wychrypiała Iryna z przerażenie. - To ty masz tę swoją staruszkę a nie ja... - To nie jest żadna ''moja staruszka'' - prychnęła Sonia. - Ma imię i nie pozwolę ci jej obrażać... - Zostań... - jęknęła Iryna. - Mam już wizę - Sonia wyprostowała się na krześle. - Nic nie poradzę - to jest postanowione. Iryna wydała z siebie przeciągłe stęknięcie. - Ja nie... - zaczęła. - Irka! Słuchaj, ty od lat robisz wszystko, żebym czuła, że jesteś ze mną. Zrób to i teraz. To jak? - Sonia uśmiechnęła się zadziornie. - Będę tęsknić! - wrzasnęła Iryna, rzucając się jej na szyję. Sonia rozejrzała się po jej pokoju. Wiedziała, że zapamięta jej tapetę w różowe róże i mlecznobiały żyrandol, które od lat były niemymi powiernikami ich trosk. Czy przetrwa bez niej? Chyba tak. Czas pokaże. U Iryny, Sonia spędziła dwie godziny. Do domu wracała powoli, chłonąc jasny wieczór wiosenny i gorące słońce. Wreszcie, gdy rzędy schludnie utrzymanych, małych domków, ustąpiły miejsca blokowisku, zatrzymała się. Usłyszała w swojej głowie słowa, wypowiedziane na pożegnanie przez Irynę: "Będę przy tobie myślami". Pokręciła głową. Powoli odwróciła się w stronę podwórka. W tej chwili, jej oczy spotkały się z melancholijnymi oczami, eleganckiej starszej pani. - Dzień dobry - zaczęła nieśmiało. - Sonieczka! - zawołała staruszka, klaskając w ręce. - Co ty tu robisz? Sonia uśmiechnęła się z zakłopotaniem. - Byłam u Iryny. Rozmawiałyśmy o moim wyjeździe - odpowiedziała. - Dobrze, że jesteś - zaczęła kobieta. - Zanim wyjedziesz, chyba muszę ci coś opowiedzieć. Chwilę później, Sonia siedziała w mieszkaniu Marianny Stanisławownej, gapiąc się na wystawę drogich szkieł w jej salonie. Starsza pani postawiła przed nią filiżankę z herbatą i usiała naprzeciwko. - Posłuchaj. Chcę ci teraz opowiedzieć, dlaczego mieszkam tutaj. Myślę, że powinnaś to wiedzieć, zanim wyjedziesz i poszukasz swojej drogi. To było tak, że w latach 50, pod koniec lat 50, kiedy się urodziłam, mój ojciec pracował w placówce dyplomatycznej. Nikt go do tego nie zmuszał, on sam chciał pośredniczyć, pomiędzy ludźmi z różnych krajów. W tamtych czasach, każdy był zamkniętym światem i to było bardzo ważne zadanie, wiesz... Kiedy miałam pięć lat, tata wyjechał z nami na placówkę dyplomatyczną do... sama rozumiesz. Dorastałam tu, tu chodziłam do szkoły. Tu miałam przyjaciół. Wiesz, kiedy wróciłam, byłam już prawie dorosła, kiedyś wcześniej się dorastało. Prawie zapomniałam, jak mówić po polsku. Tęskniłam a moi nowi koledzy śmiali się ze mnie i traktowali, jak kogoś, kto należy gdzie indziej. Może ich rodzice baliby się mojego ojca, ale młodzi ludzie nie myślą w ten sposób. Dlatego, kiedy tylko mogłam, wróciłam tu, wbrew woli ojca. Nie chciałam robić czegoś, co go zrani, ale musiał zrozumieć, że ja też mam prawo do samodzielnych decyzji... chociaż jestem jego córką. To samo tyczy się twojego ojca, Sonia... Mój z czasem zrozumiał, twój też przyjmie do wiadomości, że chcesz czegoś innego, niż on oczekuje. Po to ci to opowiedziałam. - A ja myślałam, że... - zaczęła Sonia niepewnie, ale po chwili ugryzła się w język. Nie chciała mówić, jak bardzo zaskoczyła ją opowieść jej starszej przyjaciółki. A jej rada była czymś, czego nigdy by się nie spodziewała. Iryna powiedziała jej to samo: - Słuchaj, twój ojciec jest cholerykiem, ale szybko mu przechodzi. Nie przejmuj się nim a ręczę, że jeszcze przed wyjazdem, dostaniesz od niego prezent na drogę. Sonia pokiwała głową. Wtedy Iryna chwyciła ją za ręce i powiedziała poważnie: - Nie rezygnuj z niczego dla nikogo. Nawet dla mnie. Kiedyś ocenisz, czy podjęłaś dobrą decyzję. Sonia zamknęła oczy, po czym szybko je otworzyła. Marianna Stanisławowna, uśmiechała się z troską, ale w jej oczach, Sonia dostrzegła błysk przekory. - I jak? Dotarło? - zapytała kobieta radośnie. - Ja... - zaczęła Sonia. - Dziękuję. Teraz właśnie widzę coś najważniejszego... że to Iryna... i wy... jesteście moimi najlepszymi przyjaciółkami. Marianna Stanisławowna roześmiała się serdecznie i wyciągnęła ręce. Sonia wylądowała w jej objęciach, po raz pierwszy w życiu czując, że wreszcie wie, czego chce. |
|||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy
|
![]() |
![]() | Trzy Zosie - jesień-zima 2017 (21 lat) | ![]() |
ZORINA13m,k
![]() |
![]() |
Mądra lekcja. Wbrew temu co nam się wmawia, miłość wcale nie wymaga poświecenia i ofiar z samej siebie.
Ciepiącym na łagodną postać chaj. Co to takiego ? |
|||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy Ostatnio zmieniony przez ZORINA13m,k dnia Sob 13:24, 13 Sie 2022, w całości zmieniany 1 raz
|
![]() |
![]() | ![]() |
Dominika
Administrator
![]() |
![]() |
Depresja nawracająca. On jest trochę niestabilny psychicznie i będą z tego ciekawe zdarzenia wynikać. Może cię rozśmieszą.
|
|||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy
|
![]() |
![]() | ![]() |
Dominika
Administrator
![]() |
![]() |
R.4.
Sierpień 2015 roku, gdzieś w Polsce. - Cholera! - syknęła Sophie, kiedy samochód podskoczył na nierównej drodze. W jej głowie pojawiła się myśl, że na następnym zakręcie, jego koło odpadnie całkiem i ugrzęzną na środku drogi za miastem. Pół godziny temu przekroczyła granicę i z rozpaczą obserwował swoje otoczenie. Mijała dotąd głównie małe, zapuszczone wioski i wciąż pytała samą siebie "czy to tak wygląda cała Polska?". Spojrzała w bok. Siedzący na siedzeniu obok niej Alex patrzył w okno, podskakując rytmicznie, gdy samochód unosił się na krzywym asfalcie. Wzrok miał nieprzytomny i Sophie domyślała się, że jego umysł jest gdzieś daleko. Na dwa tygodnie przed wyjazdem, jego choroba powróciła pod wpływem emocji, ale i tak uparł się, że da radę z nią pojechać. Dziewczyna zagryzła wargi i z całej siły nacisnęła klakson. Hałas wyrwał Alexa z zamyślenia. Chłopak potrząsnął głową, jak wyrwany z snu i uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Gdzie już jesteśmy? - zapytał niepewnym głosem. - Na polu - odparła Sophie sucho. - Nie... dojeżdżamy do jakiegoś miasta... - mruknął Alex, spoglądając na GPS w swojej komórce. - No.. now... Sophie zerknęła na mapę. - Idioto! My je miniemy! - jęknęła. - To ty wybrałaś taką trasę. Mówiłem ci, żebyśmy pojechali pociągiem. - Ja muszę mieć samochód. Jak dojadę gdzieś w tym Danzig? Będę chodzić pieszo?! - Ja będę - westchnął Alex. - Nie wziąłem z domu prawa jazdy. Sophie podskoczyła, jak ukłuta. - Czego nie wziąłeś?! - wrzasnęła z przerażeniem w głosie. - Żartuję - zachichotał Alex, wyciągając z kieszeni różową plakietkę. Sophie pomyślała, że jego wystające kły upodabniają go, gdy się uśmiecha, do wampira żerującego na jej duszy. - Nie strasz mnie! - prychnęła, odwracając się w kierunku drogi. W tym momencie, dostrzegła jadącego z naprzeciwka ogromnego tira. Nie wiedzieć dlaczego, znaleźli się z Alexem na lewym pasie ruchu. - Uważaj! - wrzasnęła i zakręciła kierownicę w prawo, usiłując zjechać na prawy pas. Auto zatoczyło się, koło zatrzeszczało i pośród pisku klaksony i wrzasku Alexa, auto Sophie wylądowało w rowie pełnym błotnistej wody... Zaraz po przekroczeniu kontroli granicznej, Sonia i Ołeh wyjechali z polnej drogi na równą, asfaltowaną ulicę. Dziewczyna patrzyła z przekąsem na mijane zielone tereny, popijając wolno sok pomarańczowy z kartonu. Ołeh prowadził jak wirtuoz a ona krzywiła się niechętnie, gdy na zakrętach sok chlupotał, jakby chciał z tego kartonu wyskoczyć. Czuła, że w najbliższej wsi, ludzie obrzucą jajkami samochód na ukraińskich rejestracjach, kiedy tylko zobaczą go w polu widzenia. Mijali jednak już trzecią grupę zabudowań i nic takiego się nie wydarzyło. Starsze panie, spoglądały na nich zza ogrodzenia z nieukrywaną ciekawością. Nagle, Ołeh zatrzymał samochód, tak gwałtownie, że Sonia aż podskoczyła. - Gdzie my jesteśmy? - zapytał z przerażeniem. - Co? - wykrztusiła Sonia zaskoczona. Zerknęła przez ramię brata na przednie siedzenia i natychmiast zrozumiała. GPS zamrugał nerwowo a po kilku sekundach zgasł. Sonia westchnęła z rezygnacją. - Ja mam GPS w komórce - zaczęła nieśmiało, sięgając do torby po aparat. Gdy uniosła go do oczu, dostrzegła jednak migającą lampkę kontrolną, która ostrzegała, iż poziom baterii jest bliski zeru. Sonia jęknęła z niedowierzaniem. - Ładowałam go dziś rano! - To bez sensu. Musimy kogoś tutaj zapytać o drogę - westchnął Ołeh. - Nie masz mapy? - zapytała Sonia niepewnie. Tymczasem telefon w jej ręku zawibrował i zgasł. - Nie, nie mam - warknął Ołeh. - Mam GPS, na co mi mapa?! - Idiota - prychnęła Sonia, wysiadając z samochodu. Rozejrzała się uważnie dookoła. Frontem do skrzyżowania, gdzie na samym środku zatrzymał się Ołeh, stał do z, o dziwo dość dziurawym dachem a w ogródku na drewnianej ławce siedziała staruszka w chustce na głowie. Od momentu, gdy usłyszała, że Sonia kłóci się z bratem po rosyjsku, wyraźnie zaczęła wytrzeszczać oczy w ich kierunku. W końcu wstała ociężale i podeszła do płotu. Oparła się o niego całym ciężarem i zapytała głośno: - A wy dzieci to z Rosji? Sonia odwróciła się gwałtownie, jak rażona piorunem. Spodziewała się tego w Polce, zabolało jednak do żywego. - Nie, Ukraina - odpowiedziała szybko, zamierzając się oddalić. - Ojej, naprawdę?! - kobieta klasnęła w ręce. - Toż ja też Ukrainka! - zawołała wysokim głosem. - Moja mam została, jak zrobili granicę i my tutaj już na swoim od trzech pokoleń jesteśmy - dodała, nad wyraz płynnym i czystym ukraińskim. - A wy, do pracy? - Nie, on do pracy, ja na studia - odparła Sonia, rozpaczliwie usiłują przypomnieć sobie, jak jest po ukraińsku "podróż". - Do Gdańska jedziemy. - Ojej! - zawołała znowu kobieta. - To wy jeszcze z dwa dni będziecie jechali! Ja wam zaraz mapę dam... - odwróciła się i już chciała ruszyć do drzwi, gdy zatrzymała się i mruknęła pod nosem. - A nie, wy przecież teraz macie te komputery w samochodach, co same drogę pokazują... - Ma pani mapę?! - zawołał Ołeh zaskoczony. - Nam właśnie padł GPS, życie by nam pani uratowała. - A dobrze - kobieta wzięła się pod boki. - Ale najpierw zajdziecie do mnie na pierogi. Pyszne, domowe. Ołeh i Sonia spojrzeli po sobie. W sumie, byli głodni... - Ja nie wytrzymam! Boli tak, że chyba zaraz umrę! - wrzasnął Alex na cały głos a ludzie na poczekalni szczecińskiego szpitala popatrzyli na niego jak na osobę niespełna rozumu. - Zamknij się! - warknęła Sophie, trącając go w bok. - To twoja wina. Chciałeś, to cierp. - Nie chciałem... - wykrztusił Alex, ocierając łzy lewą ręką, ponieważ prawa, unieruchomiona bandażem usztywniającym, znajdowała się na temblaku. - Boli... - Co ty, dziecko?! - Sophie posłała mu wściekłe spojrzenie. - To tylko zwichnięcie. - A ja ci mówię, że złamana. I twarz też mnie boli. - Jak ci tę szczękę nastawili, to nie boli. Chyba, że myślisz, że źle, to możemy wrócić - uśmiechnęła się złośliwie. - Nie!!! - wrzasnął Alex rozpaczliwie. - Drugi raz tego nie przeżyję. - To się zamknij - odparła Sophie twardo. Na wspomnienie dzikiego wrzasku brata, podczas tamtego nastawiania szczęki, miała ochotę śmiać się ze wstydu. W takich momentach, jego nadwrażliwość, była niczym innym, jak jej własnym koszmarem. Chociaż, nie zawsze taki był. - O, zobacz, odholowali nasz samochód! - zawołała, decydując się zmienić temat. Na podjeździe po szpitalem, rzeczywiście stało ich auto, któremu, podobnie, jak Sophie niemal nic się nie stało, poza lekkim wgnieceniem drzwi. Poturbował się tyko Alex. - Ale... te drzwi. Chcesz nim jechać? A jak nam się znowu... - zaczął chłopak, jękliwym tonem. - Że niby co? - odparowała Sophie nerwowo. - Jak hamulce padną? Znowu? - upewnił się Alex. - Nic nie padło, il mam ci to powtarzać?! Jechaliśmy pod prąd i dlatego się rozbiłam - burknęła Sophie, wyjmując kluczyki. - Nie jechaliśmy pod prąd - tłumaczył Alex. To tamten... - No, jak ty się już widzisz w ruchu lewostronnym... to przepraszam. Ale inni kierowcy chyb tego za bardzo nie zrozumieją. Wsiadaj, jeszcze połowa drogi. - Brzuch mnie boli... myślisz, że ona chciała nas otruć? - jęknął Ołeh, łapczywie pijąc, kupioną dopiero co na stacji benzynowej, wodę mineralną. - Tak, jasne - westchnęła Sonia, tłumiąc śmiech. - Przejadłeś się i tyle. Kto to widział zjeść 25 pierogów na raz! Dziwię się, że ci żołądek wytrzymał. - Mężczyzna musi dużo jeść - odparł Ołeh, mimowolnie uśmiechając się na widok uśmiechu siostry. Nieoczekiwanie, od razu poczuł się lepiej. Chyba Sonia miał rację i była to tylko jego pazerność... - Daj, już mogę prowadzić. - Jeszcze czego. Ja bym ci radziła iść spać - odparła Sona spokojnie. - Jechałeś pół dnia. - I co? Nie chcę cię zamęczać. Jesteś przecież moją małą... jak zwykle - powiedział chłopak i wyciągnął rękę, by złapać ją za warkocz. - Kochana moja. - Oj, już przestań - Sonia zarumieniła się lekko a na jej twarzy pojawił się uśmiech z gatunku tych, najbardziej przepełnionych dobrymi emocjami. - A co - Ołeh zamrugał uwodzicielsko. - Ma się ten gest. - Lepiej patrz na drogę. Ty masz lepszy wzrok - westchnęła Sonia, wciąż się uśmiechając. - Mówiłem, że ja poprowadzę - Ołeh łagodnie ujął kierownicę. Sonia pacnęła go w rękę z udawaną srogością w spojrzeniu. - Myślisz, że ta kobieta mówiła prawdę? - upewnił się Sonia, czując, że lepiej będzie jednak zmienić temat. - Tutaj jest dużo naszych. Ale takich, co są tu od pokoleń, nigdy nie widziałem - odpowiedział Ołeh, nie odrywając wzroku od drogi przed nimi. - Ale, jeśli tacy są, to chyba nie będzie tak źle... - Mówiłeś, że dobrze też nie - Sonia popatrzyła na niego z wyrzutem. - Mi nikt nigdy nic nie zrobił. Ale... - wydał z siebie jakieś dziwne, nerwowe syknięcie. Sonia poczuła, że bardzo chciałaby wiedzieć, o czym myśli. - Co się stało? - zapytała. - Nie... nic - Ołeh rozchmurzył się nagle i wskazał na drogę. - Uważaj, krowa. - Krowa? - jęknęła Sonia. - Gdzie?! - Tam - Ołeh wskazał na ciągnące się po prawej stronie drogi, pole nieużytków. - Acha. I co z tego? - zapytała Sonia z wyrzutem. - Zobaczysz na miejscu - skomentował Ołeh, wybuchając śmiechem. Sonia opuściła ramiona z rezygnacją. Nie rozumiała, co jej brat miał na myśli i czuła, że ty razem, nie chce tego wiedzieć. Miało być ciekawiej, niż myślała... - Gdzie on jest? - zastanawiała się Zosia, już po raz piąty naciskając dzwonek domofonu w bloku, pod wskazanym jej przez rodziców adresem brata. Do tej pory nie otrzymała jednak odpowiedzi. Na dokładkę zbierało się na deszcz. - Niech to szlag! - krzyknęła w końcu, kopiąc ze złością drzwi. Płaszcz z kapturem był gdzieś w walizkach a klatka schodowa nie miała zadaszenia przed drzwiami, więc jedynym miejscem, gdzie mogła się schronić był samochód, zaparkowany na parkingu po drugiej stronie, gdzie Kuba nie miał szans jej znaleźć. - Zosia! - usłyszała po chwili po przeciwległej stronie ulicy. - No wreszcie! - zawołała, widząc biegnącego w jej stronę brata. był dziwnie ubrany, w jakieś powyciągane dżinsy i wyblakłą koszulę, ale zignorowała to, bo uznała za nieistotne. - Zosiu, kochanie - brat rzucił się jej w objęcia, obejmując ją w podejrzanie czuły sposób. - Co się stało? - zapytała ostrożnie. - Pada. Chodźmy - wskazała ręką na drzwi. - Tak, zaraz - Kuba pacnął się otwartą dłonią w czoło i ujął ją za plecy. - Idziemy, tu, dwie ulice dalej... poczekaj. Zaskoczona Zosia, dała się poprowadzić bratu wprost z osiedla nowych świeżo wybudowanych bloków, na podwórko szarej kamienicy o odrapanych ścianach, ewidentnie nieremontowanej od wojny, gdyż w kilku miejscach zauważyła jeszcze ślady po kulach w murze. Rozglądała się dookoła wielkimi oczami, zapominając nawet o samochodzie i zamkniętym w nim bagażu, gdy brat otworzył kluczem bramę i poprowadził ją po schodach na górę. W międzyczasie, z mieszkania na pierwszy piętrze, dały się słyszeć krzyki i odgłos tłuczonego szkła. Poczuła, że chce uciekać. - Co my tu robimy? - zapytała gdy odzyskała mowę. - Bo widzisz... - wyjąkał Kuba, podchodząc, do jednych z dwojga, pokrytych łuszczącą się farbą drzwi, po czym otworzył je - także kluczem. Wskazał Zosi gestem, by weszła do środka. - Co tu jest grane?! - wykrzyknęła, kiedy tylko weszła do wnętrza ciasnej kawalerki o ścianach w stalowym kolorze. - Bo... bo ja z takim jednym... Pawłem. On mnie namówił. My... otworzyliśmy spółkę. Mieliśmy handlować częściami do laptopów. Ja... ja wyłożyłem masę kasy. Wziąłem na to nawet spory kredyt. A on się z tymi pieniędzmi ulotnił. I jeszcze w pracy do nich jakoś wyciekło, że dorabiam na lewo... Zosiu.. gdzie miałem pójść, ja mnie wyrzucili tego mieszkania? Kładę bruk... na tę kawalerkę jeszcze wystarcza. Ale na niewiele więcej. Tak wyszło. Sorry. |
|||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy
|
![]() |
![]() | ![]() |
Dominika
Administrator
![]() |
![]() |
R.5.
Październik 2015 roku, Gdańsk, Polska. Zosia z zażenowaniem rozglądała się po korytarzu uniwersytetu. Rozglądała się dookoła, niepewna, czy jej brat rzeczywiście miał słuszność. Wreszcie, zatrzymała się przed tablicą ogłoszeń, skrzyżowała ręce i przebiegła wzrokiem cały hol. Ludzie podchodzili do siebie, śmiali się i zagadywali. Zosia odrzuciła włosy. Nie, ona nie będzie zaczepiać obcych ludzi i błagać o przyjaźń. Łaski bez, sami kiedyś podejdą. W tej chwili, dostrzegła na skręcie do auli, jasnowłosą dziewczynę, niezwykle do siebie podobną. Dziewczyna zaczepiała wszystkich po kolei, pytając po angielsku, jak dojść do dziekanatu, jednak wszyscy kręcili głowami i odchodzili. Zosia uśmiechnęła się pod nosem. "Tchórze" pomyślała, obserwują zdezorientowaną dziewczynę. "Czy wy wiecie w ogóle, co ona teraz o was myśli? Niedouczone tępaki, tak myśli. Czekajcie, ja to załatwię" westchnęła z rezygnacją, po czym ruszyła w kierunku wejścia do auli, cały czas uważnie przypatrując się dziewczynie. Wyglądała, jak ona, tylko tamta miała proste włosy a włosy Zosi zawsze układały się w fale. To było zabawne, ale jednocześnie przerażające... W tej chwili, Zosia poczuła silne uderzenie w bok. Odskoczyła, z trudem łapiąc równowagę. Dotarł do niej jeszcze brzęk upuszczanych kluczy i łoskot spadających książek. Podniosła wzrok. Nieoczekiwanie, jej oczy zetknęły się... z identycznymi oczami dziewczyny, która wyglądała, jak ona. Miała jedynie mocniej kręcone włos, podczas, gdy te Zosi układały się w fale... Chwila! Zosia posłała spojrzenie w kierunku korytarza. Tak, zgadza się, dziewczyn z zagranicy nadal stała zdezorientowana przed aulą. Zosia popatrzyła przed siebie. - Przepraszam... - wyjąkała, podając tej drugiej, leżące na podłodze klucze i segregatory. - Patrzyłam na coś... - W porządku, nic się nie stało... - tamta spuściła wzrok. - To moja wina. Zosia jeszcze raz przyjrzała się twarzy tej dziewczyny. W tej chwili, to ona poczuła się zdezorientowana. Dotarło do niej, iż ta dziewczyna spod auli i osoba, którą widzi nie mogą być siostrami, gdyż jej rozmówczyni, zdecydowanie mówiła ze wschodnim akcentem, tymczasem tamta, właśnie zaczepiała studentów, zadając im pytania o dziekanat, naturalnym niemieckim. - Ty też na pierwszym roku? - zapytała Zosia, próbując ukryć zaskoczeni. - No... tak - przytaknęła tamta, uważnie przypatrując się je twarzy. - Dziwne co? Troje sobowtórów na jednym uniwersytecie? - zapytała Zosia, kiwając głową w stronę korytarza. Potem, z satysfakcją obserwowała szok, malujący się na twarzy jej rozmówczyni. - To ta Niemka z wymiany? - zapytała tamta po dobrej chwili. - Na to wygląda... Od pół godziny, szuka dziekanatu... - odparła Zosia z rozbawieniem. - No właśnie, ja też szukam... - zaczęła dziewczyna ostrożnie. Zosia westchnęła boleśnie. - A, to musisz pójść prosto, w prawo i po schodach. Pierwsze drzwi, na pierwszym piętrze - odpowiedziała, wskazując korytarz za plecami. - Po schodach, na pierwsze piętro? - zapytała dziewczyna, ze zdziwieniem. - No a co, na parter? - uśmiechnęła się Zosia. - A ty jesteś... - Ze stypendium. Z Charkowa - odpowiedziała dziewczyna. - Acha... - przytaknęła Zosia. - Na długo? - To zależy - odparła dziewczyna, kiwają głową, po czym wyminęła ją i ruszyła w stronę korytarza, wskazanego jej przez Zosię. Tymczasem, ona nadal obserwowała jej ruchy i sylwetkę. To było... W połowie drogi, dziewczyna odwróciła się jeszcze i uśmiechnęła. Zosia pomachała jej ręką, po czym również odwróciła się i zaczęła poszukiwać wzrokiem tej drugiej. Znalazła ją, siedzącą na ławce przed aulą. - Hej! - zawołała, zatrzymując się przed nią. Dziewczyna uniosła wzrok. - Do you speak English? - zapytała z rezygnacją. - Yes... - westchnęła Zosia. - I head you. And I think that they are only brining shame to our university. They understand you perfectly, but they are afraid of speaking... - Zosia przewróciła oczami. - Why? - zapytała tamta, błagalnym tonem. - I don't know - Zosia wzruszyła ramionami. - You must go right there, then, turn right, up the stairs and these will be first door on the first floor, ok? - wskazała na korytarz. - O-ok... - wykrztusiła dziewczyna, po czym podniosła się z miejsca. Zosia zauważyła, że z jej ramienia zwisa odpięta torba. Pokręciła głową ze zrezygnowaniem. - Are you German? - zapytała tymczasem, ostrożnie wsuwając dłoń do jej torby. - Y-yes, from Hamburg... - odparła dziewczyna. - Don't worry! I'll teach you Polish - zachichotała Zosia, ukrywając portfel dziewczyny za plecami. - I can speak... - a little - tamta uśmiechnęła się łagodnie. - But, I didn't know how to say ''deanery'' in Polish... - Dziekanat - Zosia roześmiała się serdecznie. - Thank you - dziewczyna skinęła głową. - I'll go... - Ok - Zosia również potaknęła. Obserwowała swoją rozmówczynię przez chwilę, po czym głośno zawołała: - Hej! - i uniosła w górę dłoń, w której trzymała jej portfel. Tamta odwróciła się gwałtownie i rzuciła w jej kierunku, wyszarpując go z jej ręki. Nerwowo zaczęła przeliczać pieniądze. Zosia zarejestrowała 50 euro. Tymczasem, dziewczyna uniosła wzrok na nią. - Close your bag - zachichotała Zosia, mrugają porozumiewawczo. Dziewczyna popatrzyła z przerażeniem na swoją torbę. - T-thank you... - wyjąkała. - No problem - Zosia uśmiechnęła się serdecznie. - Bye - dziewczyna odwróciła się i odeszła w stronę korytarza. - Bye - zawołała Zosia, machając je ręką na pożegnanie. "Nieźle... pierwszy dzień studiów i dwa razy spotkałam siebie" pomyślała. - A nie było tam Polaków? - zapytał Kuba z rozbawieniem, wkładając sobie do ust trzy słone paluszki na raz. - Nie wiem - Zosia wzruszyła ramionami. Poznałam tamte. Wiesz, nie można minąć obojętnie kogoś, kto wygląda tak, jak ty. - Mówiłaś, że nie były identyczne - Kuba wstał, otworzył lodówkę i wydobył z niej puszkę piwa. - No, nie, nie były całkiem takie same... - ale każdy, normalny, by pomyślał, że są rodziną. I, że ja... - uniosła wzrok na odgłos otwieranej puszki. Poderwała się z miejsca. - Kubek, co ty robisz?! - wrzasnęła, wyrywając bratu piwo. Obróciła się wokół własnej osi i usiadła z powrotem na krześle, nie wypuszczając jednak puszki z ręki. - W styczniu... już ci gdzieś umknęło, że w styczniu, cudem cię wyciągnęli z tego zapalenia nerek? Chcesz pojechać na dializy? - omiotła go surowym spojrzeniem. - Ale... Zonia, ja mogę pić piwo... - zaczął Kuba ostrożnie. - Tak, tak... - Zosia wbiła obojętny wzrok w puszkę. - Pij sobie, ale bez mojego udziału... - nonszalanckim ruchem, odwiodła zawleczkę i pociągnęła spory łyk. - Kuba jęknął przeciągle i wyciągnął ręce, jakby chciał wyrwać puszkę siostrze. - Robisz dzisiaj obiad? - zapytała Zosia, biorąc kolejny, tym razem mały łyk piwa. Kuba westchnął z rezygnacją. Podszedł do lodówki i otworzył ją, ukazując leżące na talerzyku masło, dwie parówki owinięte w fabryczną folię i, stojący na półce poniżej keczup. - Mogę zaoferować kanapki z masłem... do tego parówki polane keczupem. Reflektujesz? - zapytał. Zosia wzniosła oczy do nieba. - Nie mam ani grosza... - jęknął Kuba. - Utopiłem całą kasę z kredytu w tej spółce z Pawłem... - jęknął Kuba. - Zabić cię - byłoby za mało! - warknęła Zosia, podrywając się z miejsca i podchodząc szybkim krokiem do leżącej przy drzwiach torebki. Wyciągnęła z niej 20 złotych i wcisnęła Kubie w rękę. On, zmierzył banknot zaskoczonym wzrokiem. - Dwie dychy?! - jęknął rozpaczliwie. - Co ja za to kupię? - Na parę piw wystarczy - odparła Zosia złośliwie. - Poradź sobie. Zdjęła z wieszaka płaszcz i ruszyła do drzwi. - Ty gdzieś idziesz? - zapytał Kuba z przerażeniem. - Zrobić zakupy... dla siebie - Zosia uśmiechnęła się zadziornie. - A ja? - jęknął Kuba. - Masz dwie dychy - Zosia roześmiała się, po czym wyszła mieszkania, zostawiając zdezorientowanego Kubę w kuchni. Tymczasem, Sophie wlekła się wzdłuż ulicy, napawając piękne jesiennego wieczoru. Zorientowała się już, że w Gdańsku ściemnia się o godzinę szybciej, ale pogoda była tak piękna a droga zdawała tak bezpieczna, że nie mogła się powstrzymać - musiała wyjść. W Hamburgu, już od kilku lat, wychodzenie po zmroku, było dosyć groźne, nawet dla mężczyzn, tutaj jednak, czuło się spokój. Skręciła w wąską uliczkę, między kamienicami. Nie to, że musiała tędy iść - była po prostu ciekawa, co się tam znajduje. Wtem, poczuła silne szarpnięcie za ramię a po chwili, zdała sobie sprawę, że jakiś drobny cień, biegnie w głąb uliczki, wymachując je torebką. Wystarczyła sekunda, by pożałowała swego spaceru. Poczuła, że z przerażenia, nie może ruszyć się z miejsca. Jedne, co była w tanie zrobić, to zacząć krzyczeć. I to właśnie robiła. Wiele razy potem mówiła, że zadziałało. A wszystko dlatego, że nie minęło nawet pół minuty, gdy z głębi uliczki rozległ się huk, piskliwy wrzask a potem, ktoś upadł na ziemię. Sophie, przestała krzyczeć a strach sparaliżował ją już całkowicie. Czuła, jak śmierć zagląda jej w oczy. Tymczasem, z głębi uliczki, wyłonił się inny, nieco większy cień, ale z długimi włosami. Gdy znalazł się w świetle latarni z przeciwległej ulicy, Sophie przez moment, zobaczyła... siebie. - Mein Gott... - szepnęła, czując, że albo zwariowała, albo... już nie żyje. Tymczasem, jej sobowtór, wyciągnął ręce w uspokajającym geście. - Nie bój się - usłyszała. - Ja jestem Sonia. Sonia Dowżenko. Widziałam cię na uniwersytecie. Masz - włożyła jej w ręce... jej skradzioną przed chwilą torbę. Sophie szybko wciągnęła powietrze. Musiała odpowiedzieć po polsku... - Skąd masz moją torbę? - zapytała drżącym głosem. - Ten "złodziej" chyba czternaście lat miał - odpowiedziała Sonia wesoło. - A tam deska była. Uderzyła i ot. Odzyskała. - To trzeba ambulans wołać! - zawołała Sophie, przerażona, czując, że teraz już może ruszyć się z miejsca. - Zabić mogłaś! - Zabić? - zdziwiła się Sonia. - Daj spokój. Uciekamy! Chwyciła Sophie za rękę, nim ta zdążyła zaprotestować i wyciągnęła z uliczki na główną aleję. - Ty wyglądaś, jak ja... - wyjąkała Sophie. - Wiem. Widziała - roześmiała się Sonia. - Ty jesteś Niemką? - Tak - Sophie rzuciła jeszcze jeno spojrzenie w stronę zaułku. Czuła, że jutro gazety będą pisać o znalezionych tam zwłokach... - A co ty robiłaś tam...? Tam groźnie... - Mieszkam tam - stwierdziła Sonia beztrosko. - Ale, u mnie jest brat. On pomoże. - A, to u mnie w domu też jest brat. Ale, to ja jemu pomogę. On jest inny - wyjaśniła Sophie. A jeszcze są dwie... dziewczyny? - upewniła się. - Tak - zapewniła Sonia. - Chodź na kawę, pogadamy. |
|||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy Ostatnio zmieniony przez Dominika dnia Pon 14:58, 14 Lis 2022, w całości zmieniany 1 raz
|
![]() |
![]() | Trzy Zosie - jesień-zima 2017 (21 lat) | ![]() |
ZORINA13m,k
![]() |
![]() |
Niezwykle to spotkanie tych sobowtórów, wręcz przechodzi jakiś metafizyczny dreszcz. Może są faktycznie rodziną ?
A ten Kuba wydaje mi się strasznym cwaniakiem. Powinien bardziej myśleć o swoim zdrowiu, a nie imprezować. |
|||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy Ostatnio zmieniony przez ZORINA13m,k dnia Pon 16:08, 14 Lis 2022, w całości zmieniany 1 raz
|
![]() |
![]() | Trzy Zosie - jesień-zima 2017 (21 lat) | ![]() |
|
||
![]() |
![]() |
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.